Wciąż mam problem z kalibracją z miejscowym czasem. Mimo że wczoraj odkryłem, dlaczego teraz jest +1 a wcześniej było +2. Poprzednim razem w Polsce był czas zimowy. Tutaj jest jeden zegarek cały rok. Ale nie zaspałem – bo deszcz.

Pierwszy deszcz spadł koło trzeciej nad ranem. Biorąc poprawkę na to, że domek, w którym mieszkam ma sufit równo z blachą na dachu, bębni konkretnie. Burza, pioruny i litry wody. Potem ktoś po prostu wyłączył deszcz – nagle się urwał. Włączył ponownie o siódmej, kiedy trzeba było stawić się na śniadaniu. Potem znowu – wyłączony, włączony, wyłączony, włączony. Deszcz cyfrowy.

Na kuchni jest jakiś nowy koleś. Trochę mi ulżyło, bo nie będę musiał się tłumaczyć dlaczego nie przywiozłem jakichś fajnych telefonów. Ale ze strony poznanych wcześniej kolesi z US doleciało mnie szybko inne pytanie: „did you bring vodka?”. Tym razem nie wziąłem, bo doczytałem że poprzednim razem poleciałem po bandzie – jest tu całkowity zakaz przywozu alku. Ale cośmy skorzystali to nasze.

Do południa nuda, nuda, nuda i deszcz. Rozmowa z technicznym zeszła na boczne tory o historii Południa. Był na to czas, bo nie było wieści z lotniska, gdzie miał czekać sprzęt do studia, które tu stawiamy. Obejrzeliśmy więc budynek studia. Jak na standardy radiowe – delikatnie mówiąc, przegięli. Jak na warunki panujące w Sudanie Płd. – jest za dobrze. Ściany deko krzywe, ale na szczęście będą jakieś ustroje akustyczne. Na razie jest olejna nitro w opcji kość słoniowa z gustownymi błękitnymi listwami przypodłogowymi. Z ciekawszych rzeczy – nie zrobili przelotu między reżyserką a studiem. Będzie wiercone. W ramach zabijania czasu, pomierzyliśmy odległości jakie musi pokonać kabel z „Drama(t) studio” do studia emisyjnego.

Po 16:00 padł sygnał, że paczki dotarły. Dotarł też Keith, który poprzedni dzień spędził w Fairview, miał jednak gorzej niż my, bo zamiast pić browary, robił kwartalny raport dla   swego pracodawcy.  Silną pięcioosobową grupą wybraliśmy się po transport sprzętu. Po drodze wynajęto kolesia z ciężarówką, bo dwie palety sprzętu to nie jest coś, co można przewieźć jeepem. Pół godziny snucia się po lotnisku i w końcu trafiliśmy do właściwego hangaru. „Dziś tego nie wydamy, bo trzeba podpisać kwity, a szefowa poszła do domu”. Pressing w wykonaniu Keitha połączony z tekstami, że ściągneli nas tu po to, żeby to podłączyć i czekamy już trzeci dzień, sprawiły, że wydali nam te dwie palety w zastaw biorąc prawo jazdy Keitha. Podziękowaliśmy, po czym nasz kierowca wsiadł do ciężarówki jako pilot, a za kółko wskoczył ten, któremu właśnie zabrano w zastaw prawo jazdy. Tak się tu jeździ.

[pe2-gallery] IMG_20120730_103833.jpgIMG_20120730_104012.jpgIMG_20120730_104019.jpgIMG_20120730_104053.jpgIMG_20120730_104118.jpgIMG_20120730_104755.jpgIMG_20120730_225002.jpgIMG_20120731_055825.jpgIMG_20120731_131729.jpgIMG_20120731_131812.jpgIMG_20120731_140110.jpgIMG_20120731_165004.jpgIMG_20120731_165156.jpgIMG_20120731_165306.jpgIMG_20120731_165409.jpgIMG_20120731_165515.jpgIMG_20120731_165825.jpgIMG_20120731_165912.jpgIMG_20120731_170113.jpgIMG_20120731_170120.jpgIMG_20120731_170128.jpgIMG_20120731_170135.jpgIMG_20120731_170147.jpgIMG_20120731_170250.jpgIMG_20120731_170431.jpgIMG_20120731_170547.jpgIMG_20120731_170720.jpgIMG_20120731_171014.jpgIMG_20120731_171156.jpgIMG_20120731_171204.jpgIMG_20120731_171321.jpg[/pe2-gallery]

Na lotnisku załapaliśmy się na przegląd samolotów produkcji radzieckiej, z wielkim iłem 76 na czele. Zdjęcia zostały wykasowane przy wyjeździe z lotniska. Kolo, który nas przykukał biegł za nami od hangarów jakieś pół kilometra, zupełnie jakby od tego zależało jego życie. Niezłe jaja.

Antybiotyk mnie poniewiera. Wieczorem nie jestem w stanie żyć ani pić. Nawet pisać mi się nie chce, więc piszę rano – jeszcze kontaktuję.

Za chwilę wpadnie Alex – koleś z Irlandii, który zajmuje się tu kwitami. Mamy policzyć czy wszystko dotarło w całości. I wtedy dopiero się zacznie.