Mam wizę, więc jestem prawie legalnie w kraju. Z tej radości odwiedziliśmy z CRM moje ulubione miejsce, gdzie czas płynie wolniej, a ludzie nie są przez to szczęśliwsi, czyli „Cargo Village”. 

Porażka kulinarna wczorajszego wieczora została skasowana około 23:00, kiedy to zadzwonił telefon z zaproszeniem na pączki. Poznałem towarzyszkę życiową Christiana, Agnieszkę z Torunia. Pozbyłem się i żubra i kabanosa. Po krótkiej wymianie zdań w języku ojczystym, okazało się, że wśród Polaków mieszkających w okolicy może znajdować się niewiasta, z którą byliśmy na tratwach w Jujugandzie. To by dopiero były jaja.

Obsłudze Cargo nie spieszy się nigdzie. Powłóczą nogami od biurka do biurka. Aby wydostać cokolwiek, trzeba tych biurek trochę odwiedzić i pozbierać pieczątki. Co nie gwarantuje sukcesu. Cztery komputery i cztery monitory zamieniły się w cztery komputery i trzy monitory. Bo taki 23-calowy monitor łatwo schować do majtek, a zachęca do tego neonowa nalepka z napisem „$ High Claim Item $” oraz rycina na pudełku – obietnica zawartości. Mistrzem nadbagażu został jednak koleś w spodniach w kancik i lakierkach. Przyjechał po odbiór dwóch waliz. Celnicy odfoliowali je, po czym zaczęli wyjmować… telefony komórkowe. Nokie, htc, soniacze, samsungi…  Jakieś 50 pudełek.  – Tak właśnie tutaj przyjeżdża elektronika – skwitował Angelo, nasz spec od cargo. Koleś będzie miał sprawę w sądzie za przemyt. Konfiskata mienia? To by dopiero była strata. Do zaproszenia na randkę z Temidą, niefartowny pasażer dostał rachunek za cło, zgodnie z rynkową wartością urządzeń. Być może ich sprzedaż okaże się jednak opłacalna…
Wjechaliśmy tam o 9:30, z przerwą na odebranie mojej wizy (która oczywiście nie była gotowa na rano) odbiór rzeczy zajął nam czas do 13:00. Z czego ostatni kwadras był otwartym tekstem skamleniem o łapówkę. Angelo gadał z typem dość długo, ale zakończył krótkim: „dasz mi na to pokwitowanie?”. Odjechaliśmy. W hangarze cargo zrobiło się tak gorąco, że rzuciłem się na wodę i wtedy przypomniałem sobie dlaczego piję tu napoje słodzone. Woda z butelki nie nadaje się do picia – przechlorowana, przefiltrowana, przewszystko.

„Same old, same old” – chciałoby się powiedzieć o tym, co zastało mnie w radiu. Jedyną nowością jest kodek, z którego realizowane są imprezy plenerowe oraz transmisje – dziś na przykład transmisja meczu. Koleżka komentator wypełnia mizerną akcję na boisku dość zabawnymi komentarzami, opisującymi piłkarzy z Nigerii.
Cieszy, że koledzy z BEI wykonali swoją robotę poprawnie i komputery z którymi przyjechałem nie okazały się koniem, z którym musiałbym się kopać. Podłączyliśmy sobie jeden i popołudnie zeszło na zdzieraniu gardła w opisywaniu tego co nowego i fajnego jest w nowej wersji. W kraju, w którym wszystko leży, system emisyjny który sam wstaje po awarii prądu a do tego wygląda cukierkowo jak aplikacja na ipada, witany jest z otwartymi ramionami. Nikt tu nie będzie marudził.

Wszyscy marudzą na Walentynki. MTN wysyła masowo spam SMS-owy z reklamami różnych love-akcji. Też dostałem, też marudzę.

Eye Radio nadaje już w dwóch miastach. Po trzech latach od rozpoczęcia projektu zbudowania sieci, w końcu uruchomiono pierwszy przekaźnik. Kolejne, wieszane na masztach telefonii komórkowej mają być odpalone do końca roku. Dwa tygodnie temu było uroczyste odpalenie nowego uplinku. Było pite…

Ze starej ekipy SRS została większość zapamiętanych przeze mnie twarzy. Tylko Lasuba wymiksował się na zewnątrz, a Lemmy zajął miejsce przy biurku w sąsiednim budynku, gdzie stacjonuje sponsor mojego experience, czyli Internews.

Każdy wyjazd samochodu z radia jest tu rejestrowany, więc zostawię kilka autografów tu i tam. Mój dzisiejszy szofer zapytał, czy nazwiska w Polsce mają jakiś głębszy sens i czy można je łatwo przetłumaczyć. Pokazał plakietkę ze swoim: David December.