Nie uśniesz – ostrzegali. Różnica czasu cię dopadnie. Nie wierzyłem. Dopadła. 2:12 AM, trzy godziny do przodu. Z jednej strony w kraju „młoda godzina”, z drugiej strony tutaj tylko cztery do wymeldowania się z hotelu. Równie dobrze mógłbym spać na ławce.

Ta historia zaczyna się na PKP Nałęczów o 6:47. Miałem plan, by była to 8:47 i chyba ręka Opatrzności czuwała nad tym, bym jednak zwlókł się z łóżka wcześniej. 8:30 Wars wita was. Jajecznica lepsza jakby. Pół godziny później penetrujemy miasto w poszukiwaniu przejściówki z brytyjskiego gniazdka na polską wtyczkę. Cała Afryka na tym stoi, wliczając w to brytyjskie gniazdka z wyłącznikiem, które uwielbiam (za ten wyłącznik). Osiem złotych – tyle to szczęście kosztowało (przejściówka, nie wyłącznik), potem pan z t-mobile dał starter, który został doładowany klasycznie za 50. Nic innego w Sudanie nie odbiera w roamingu.

Nadbagaż
Nadbagaż
Przed dziesiątą, po wizycie w agencji celnej, pojawiliśmy się na lotnisku, objuczeni jak dwa osły. Cztery komputery i cztery monitory. Przyleciały kilka dni wcześniej z USA. Dlaczego nie poleciały wprost do Juby – odpowiedź na to pytanie poznaliśmy trzy lata temu, kiedyśmy wyciągali z tamtejszego cargo sprzęt, który przyleciał miesiąc wcześniej. Teraz już wiemy, że nie obeszłoby się bez łapówki, żeby te komputery były w radiu przede mną. Dlatego gospodarze zapragnęli pokazać faka łapówkarzom i przewieźć komputery jako mój nadbagaż.
Mimo wszystko – tanio zbyt nie było. Pakuję się ekonomicznie, zaledwie 9,9 kg pokazała waga więc zyskałem 30kg z mojego bagażu rejestrowanego do wykorzystania na komputery. Zostało do dopłaty za 56kg. Zadanie z treścią: gdybyśmy lecieli obydwaj, to każdy wziąłby do bagażu rejestrowanego po 30kg, więc do dopłaty byłoby tylko 2400 zł. Oblicz, ile razy droższy od komputerów był ich transport.

Godzina snucia się po lotnisku – mierzenie, ważenie, cło. W tym czasie straż miejska wezwała lawetę, bo zapomnieliśmy o samochodzie stojącym przed terminalem. Nie zabrali samochodu, ale hajs tak. Chwilę później orientuję się, że nie mam też doładowanego taktaka, bo wypadł jak wyjmowałem wszystkie kwity przed odprawą. Ktoś będzie miał do pogadania…

Odlot dilera samolotów
Odlot dilera samolotów
Wiele słyszałem o przesadzie w tej linii, ale tego się nie spodziewałem. Kiedy u innych fotele przy kiblu w „economy” stoją na ścianie i nie da się ich rozkładać, Emirates daje pospać. Klapa od schowka nad fotelem nie leci pod sufit, więc nie trzeba robić pudelka. Zamiast gównianego 7-calowego okienka, w którym można obejrzeć z jaką prędkością leci samolot, Arab oferuje 12-calowy ekran dotykowy, z najnowszymi płytami i serialami, o których nie słyszałem. Plus kamerę z okna pilota oraz spod pokładu. Przez cały lot tego nie przejesz. Bateryjka padła w telefoniku? Podładuj se, jest USB. Laptopik? Jest gniazdko – zapraszamy. Postanowiłem sprawdzić, czy jest Wi-Fi. Jest – w każdym rzędzie 10 sieci. Ekrany to po prostu przemysłowo opakowane tablety… Wygląda to jak sen dealera samolotów, który opchął klientowi full opcję.

Kiedy już to koryto „ogarnęłem”, wziąłem do ręki „Gulf News”, pobrany przy wejściu. Ładny layout, ale nadal prym wiedzie „Dziennik Gazeta Prawna” (DGP FTW!). Ale mimo wszystko parę fajnych patentów znalazłem, a na dodatek ciekawy artykuł. Otóż, amerykańskie linie chcą zakazać lotów Emirates i innym z Zatoki nad terytorium USA. Przedstawiciel zrzeszenia tychże arabskich linii ma gadane: szybko punktuje, że mają po prostu lepszą obsługę i słuchają klienta. Że Amerykanie mają problemy przez to z utrzymaniem zatrudnienia swoich obywateli? Nie bądźcie hipokrytami – mówi tenże jegomość – przecież sami od kilku lat kupujecie europejskie Airbusy, to my kupujemy Boeingi… Plany rozwojowe Emirates są tak ostre, że zamierzają w ciągu najbliższych 5 lat zatrudnić ponad 11 tys. osób i dokupić dwupokładowców, których mają już nie tak mało. Fenomen rozwoju portu w Dubaju wyjaśniła mi miła niewiasta, która pokazywała mi drogę do hotelu. – Tutaj wszędzie jest blisko, czy do Afryki, czy do Azji, czy do Europy. Idealne miejsce przesiadkowe. I pogoda – nie ma tajfunów, burz śnieżnych, deszcz mamy siedem razy w… roku. Zawsze wylądujesz.
Po 10 minutach tego miłego spaceru z terminala, i przejechaniu dwiema windami, właśnie wtedy kiedy miałem zapytać o to gdzie jest ten przystanek z busami do hotelu, zostałem poproszony o paszport i kartę kredytową. A więc to nie była ściema – hotel naprawdę wmontowali w terminal. No bo po co komplikować.
Jutro moje doświadczenia lotnicze zostaną przeniesione na kolejny, nieco inny poziom. Linia AirDubai to miejscowy Ryanair. Już wiem, że pepsi jest tam po 5 AED. Żeby uniknąć ssania łapy, muszę wydać 88 AED na śniadanie w hotelu. Nie bardzo umiem to przeliczać, i trochę szkoda, że nie ma tu Warsa…