Czego lepiej nie odwiedzać, podczas pobytu w Jubie? Na przykład ujścia Nilu, gdzie śmierdzi i można natknąć się na zwłoki, o czym za chwilę.
Facebook i transmitowany na nim wieczór kawalerski Chyla uświadomił mi, że jest już sobota, podczas gdy byłem przekonany że dopiero piątek. Prawdopodobnie to dlatego, że ostatnie dwa dni były prawdziwą stratą mocy. Brak Jona na stanowisku dyrektora powoduje, że każdy szuka okazji jak wyjść z radia przed 17:00, więc większość moich sił puściłem w piątek na to, żeby pozbierać do kupy ludzi. Laska z marketingu obiecała przyjść dzisiaj, narzekając że jest weekend. Poprzednim razem w weekend pracowali ci, którzy mieli być szkoleni. Tym razem – to ja muszę się z nimi dogadywać. W efekcie dzisiaj zamiast laski był koleś. Usiedliśmy u niego, wyjąłem pendrive i ochoczo zabrałem się do instalacji oprogramowania w wersji demo, gdy wtem mój uczeń zabrał mi myszę i kliknąwszy parę razy uruchomił już zainstalowany program. Program pokazał, że jest zarejestrowany na radio. Kupili go, nikt mnie nie uprzedził – ekstra. Program nie działał jednak, bo do działania wymaga uprawnień administracyjnych. Których szeregowy użytkownik nie ma. Jest sobota – kierownik IT ma weekend. Spróbujmy to jakoś obejść – przelogowałem się jako administrator, używając hasła od Kładżiego. Zrobiłem część szkolenia, a potem szkolony koleś powiedział, że musi już iść. Przyjdzie jutro. Być może. Ja zaś zrozumiałem, w jak wielkiej kropce jestem – dział marketingu to trzy osoby. Każda z nich ma kopię programu, każda z tych kopii powinna pracować na tej samej bazie. Baza powinna leżeć na serwerze, który… nie wpuszcza zwykłych użytkowników. Wynikiem pracy powinna być playlista reklamowa, wypuszczona do audiovaulta. To samo dotyczy zresztą pracy szefa muzycznego i jego programu. Sęk w tym, że nie ma jak wysłać na komputery audiovaultowe tych plików, bo… brak połączenia między siecią av a siecią radiową. – Za dużo porno naściągali na emisję i śmy wyłączyli – wytłumaczył Keith, dodając, że IT manager przyleci z Kenii za 3 tygodnie i postawi komputer, który będzie pomostem między dwiema sieciami, wtedy będzie można przesyłać pliki. Na razie będą używać… pendrive’ów. Zresztą, wszystko tu wgrywają w ten sposób.

Nie widząc sensu w dalszej pracy u podstaw, przeniosłem się do „drama studio”. Kiedy marnotrawiłem czas w marketingu, naszym miłym kolegom udało się wywiercić dziurę na puszczenie nią pyty z kablami z reżyserki do studia, jegomość, który wczoraj w pocie czoła instalował kabel w pociętym na segmenty korytku na kontenerze dziś je zerwał i położył w jednym kawałki. Nitro na prostowanych ścianach wyschło – można zabierać się do umeblowywania. Scena jak z kiepskiego filmu – dwóch murzynów się przygląda, jak białas montuje kable. Kiedy już porozstawiałem cały ten towarek i zrobiłem piękną foteczkę, wturlał się Keith, burząc moje samozadowolenie. – Myślałem, że mikrofony będą zwisały z sufitu. Och, fak ju wery macz.
Do naszego kącika piwnego dołączyła płeć piękna w osobie Lizzy, która jest tu na misji od tygodnia. Musi wytrzymać jeszcze 51. Tematy rozmów zeszły na „gdzie się bawić” oraz „czego unikać”. W temacie pierwszym – jest parę lokali, większość z nich recenzowana jest jako „real shithole”. W temacie drugim, unikać należy meandrów Nilu. Można się bowiem natknąć na nieboszczyka.

Nie udało mi się tego sfotografować, ale przy jednej z większych ulic Juby stoi tabliczka „house for rent”. To śmieszne i straszne o tyle, że za tabliczką zaczyna się cmentarz. Murowany nagrobek jest tu rzadkością i jak się zaraz dowiemy ekstrawagancją. Widzieliśmy jeden wyłożony płytkami łazienkowymi i ze stalowym ogrodzeniem – sądząc po zdjęciu stojącym na nagrobku, mieszkaniec tej placówki miał koło dziesięciu lat. Na nieogrodzonym nawet siatką cmentarzu dominują kopce, a
na nich niezgrabne krzyże, zmontowane z czego popadnie. Wielkość cmentarza jest pochodną kosztu pogrzebu. Nie ma zapotrzebowania. Rodziny nie garną się do wykupowania miejscówek ani chowania zmarłych bliskich. Wynoszą do Nilu, resztę robi woda z pomocą krokodyli. W jednej chwili stanął nam przed oczami spływ gumowymi pontonami po Nilu jaki zaliczyśmy podczas naszej pierwszej misji w Ugandzie. Mimo parokrotnej wywrotki tratwy do wody, nie widzieliśmy w niej krokodyli – widać przeniosły się tutaj.