demo

Życie na NAB-ie do lekkich nie należy. Można je porównać w zasadzie tylko z pracą w Biedronce. Wokoło hałas, ludzie w amoku, pod wieczór zdarte zelówy i brak problemów z zasypianiem.

Aby obejść wszystkie stoiska i pomacać to, co jest powystawiane, trzeba poświęcić pewnie z miesiąc. Nie da się tego przerobić w cztery dni. Z samego rana udaliśmy się poza halę C, która jest najmniejsza i dla tego tam jest wystawione radio. Pozostałe hale (nawet już nie pamiętam, ale ze trzy czy cztery) zajmują produkty telewizyjne i – w coraz większym stopniu – internetowe. Widać, jak na dłoni, kto zarabia pieniądze, a kto walczy o przetrwanie. Na stosunkowo niewielkim jak na tutejsze standardy stoisku Blackmagic, trudno było się przecisnąć. Nieco dalej, na pięknym białym dywanie podświetlonym ultrafioletem, o przetrwanie walczy Sony. Obejście tej hali tak nas zmęczyło, że musieliśmy wrócić do press center, żeby się posilić.

Wychodząc z centrum konferencyjnego natknęliśmy się na przejawy demokracji bezpośredniej. Dochodząc do skrzyżowania sąsiadującego z parkingiem, zobaczyliśmy bramki okalające chodnik oraz, że niebieska szklanka mryga. Radiowozy, policjanci, skandujący demonstranci. Protest dotyczył warunków zatrudnienia taksówkarzy – o ile dobrze zinterpretowałem ich transparenty. Przejeżdżających taksówkarzy wyzywali od szczurów w każdym razie i pokazywano im brzydko palcem. Przy każdej możliwej zmianie świateł kolesie ze tekturowym szczurem spacerowali po przejściach – zupełnie jak u nas ci z Samoobrony. Zamysł mieli słuszny – zablokowali wyjazd z imprezy, na którą przyjechało tyle ekip telewizyjnych i tylu ludzi mediów z całego kraju, że ktoś do cholery musiał wyciągnąć kamerę i to sfilmować do wiadomości. Nie wiedzieli, że zdecydowana większość opuszcza imprezę korytarzem nad ulicą, a poza tym ma to w dupie.

Nazwy ulic w Las Vegas w dużej mierze mają związek przyczynowo-skutkowy z czymś konkretnym. Nie ma więc ronda krwiodawców, ale jest np. East Desert Inn, co należy czytać jako wschodnią część ulicy przy której stoi hotel Desert Inn. Channel 8 Drive to ulica przy telewizji. Podczas zjazdu na bazę, moją uwagę przykuło oznaczenie ulicy im. Howarda Hughesa. Tak, tego samego, którego tak ładnie w „Aviatorze” zagrał Leonard Karpiński. Postanowiłem zasięgnąć języka, skąd taka ulica w Vegas. Otóż, Hughes, kiedy był „w cugu”, odwiedzał różne miasta. Schemat był prawie zawsze ten sam – meldował się w hotelu, wynajmował penthouse, a potem wiadomo – kanabis, łyski, ananas. Ten sam schemat powielił też w różnych ośrodkach w Vegas, z tym że w jednym z hoteli nieco zmodyfikował playlistę. Najpierw wynajął ostatnie piętro, a potem tak mu się spodobało, że kupił cały hotel. Nie był jednak pasożytem, o nie. Używał swoich wpływów na polityków, pozakładał różne miejscowe biznesy – słowem, miasto zwyczajnie wisi mu tę tabliczkę z nazwą ulicy. Literalnie, po tabliczka jest podświetlana i podwieszana.

Nie wiem  jeszcze, czym zasłużył się niejaki McCarran, bo jego imieniem nazwano lotnisko. I tu kolejna krzepiąca historia. Każde lotnisko, w mniejszym lub większym stopniu opędza się od tzw. spotterów. Na EPWA jest słynna górka, na którą zjeżdżają miłośnicy lotnictwa z całej Warszawy, żeby cyknąć lądujący lub startujący samolot. Czasem ktoś ich przegania, są jakieś draki – ogólnie sytuacja nieuregulowana. Tutaj, sytuacja jest tak uregulowana, że aż oczy bolą. Po pierwsze, jest parking, z wyznaczonymi miejscami. Po drugie, jest widoczność na dwa pasy. Po trzecie, po dłuższej chwili patrzenia na siatkę, da się zobaczyć taka tabliczka, na której stoi: „Włącz 101,1 FM, żeby posłuchać rozmów z wieży”. Słychać wszystko – w te i nazad. Aż się nie chce stamtąd ruszać, zwłaszcza że w szczycie komunikacyjnym tych samolotów jest tyle, że w radiu słychać „utrzymuj separację wzrokową”, czytaj: „ruszaj, jak zobaczysz, że ten przed tobą już jest w powietrzu”.

Wracając z McCarrana zaliczyłem pierwszą poważną wpadkę – jazdę pod prąd. Źle policzyłem ulice i zorientowałem się, że coś jest nie tak, po strzałkach kierujących się w moją stronę. Nikt nie trąbił. Wszyscy się zatrzymali i zaczęli mrugać światłami. Wystarczy, człowiekowi i bez trąbienia wstyd.