Dziś poznałem z bliska policję drogową. Patrzyła na mnie z góry, metr dziewięćdziesiąt. Ale o tym potem.
W czwartek rano dostałem biegunki myślowej. Na piątek wyznaczono termin dostarczenia skryptu, a skrypt do tego czasu tylko w mojej głowie. Trzeba było coś z tym zrobić. Rozwiązanie mogło być tylko jedn0 – uciec z radia, zanim zaczną się korki. Do radia dojechałem ze znajomym sępem taksówkarzem. Znów dwie dychy, ale po raz ostatni. Tym razem było w miarę luźno, więc pozwoliłem sobie cyknąć coś ekskluziw – mój pierwszy film. Dzieło zatytułowane jest „Ulice Kampali”. Enjoy.
[youtube_sc url=”http://www.youtube.com/watch?v=xLMNAglguWI” title=”mitaa%20ya%20Kampala” width=”640″]
Po środzie spędzonej z programującym stację, przyszedł czas na zapoznanie newsroomu z NewsBossem. Zestaw pytań i odpowiedzi i w konsekwencji poinstalowaliśmy to wszędzie gdzie się dało. W międzyczasie pojawił się „Big Guy”, szef całego radia. Okazało się, że zna Polskę, był w Warszawie. Jak budowali Grand Hotel. Handlował wtedy z naszymi kawą. Morał z tej lekcji jak zwykle – chcesz coś osiągnąć w tym biznesie, zacznij od recepcji albo handlu kawą.
Po instalacji i zapoznaniu towarzystwa ze zmianą harmonogramu, ewakuowałem się na hotelu. Naturalnie, motórem. Tym razem gościu, który mnie wiózł był megainteraktywny. Zamiast dwóch dych, poprosił o piątkę, ale nie mogłem tyle zapłacić, był zbyt interaktywny. Zesiadłszy z motóra, poszedłem do spożywczaka, wziąłem sobie grzecznie pepsi i pomaszerowałem do hotelu. Na bramce kazano mi oddać butelkę – ser, tu nie wolno wnosić własnego picia, może pan pić w barze. Zaoponowałem, tłumacząc, że w barze pepsi wyszła. Niestety, zabrano mi butelkię. Chciałem w tym miejscu zaznaczyć, że jestem już w stanie zrozumieć morderstwo w afekcie. Wkurwiłem się (sorry, inne słowa nie mają zastosowania) tak potwornie, że poszedłem do pokoju i zacząłem wertować regulamin obiektu. Nie znalazłszy nic o butelkach, skierowałem się do recepcji z prośbą o pokazanie, w którym miejscu jest coś o wnoszeniu do obiektu napojów. Nikt nie był w stanie znaleźć. Za to znalazł się mój napitek, pod biurkiem ochrony. Mogłem się w końcu poświęcić robocie, by paść jak szmata o 1 AM czasu polskiego, osiem godzin przed deadlinem, lecz jednocześnie o 3 AM czasu lokalnego.

Ranek bez niespodzianek, poza tym, że soundsystem w śniadaniowym podał Tracy Chapman. Taksówkarz przesadził, przysnuł się do stolika, informując mnie że dziś mnie zabierze kolega. Nie lubię takich akcji, więc ściemniłem, że mam spotkanie w Imperialu. W istocie miałem – z tyłu Imperiala jest spożywczy. Wzbudziłem niemałą sensację – najpierw wyciągłem dwie flaszki z lodówki, a potem dwie puste z plecaka – na wymianę. Sklepowa nieco zdziwiona, lecz szczęśliwa, że nie będzie manka. Do radia naturalmą wueską, ale upał taki, że nie do opisania. Potem lunęło.
W radiu zeszło się do nocy, dwie godziny rozpoznawałem Traffic 2000 – kombajn dla marketingowców. W zasadzie CRM z możliwością eksportu reklam. Duża rzecz, ale dla kogoś kto nie jest trafikowcem, ciężka do pokonania. Coś tam się jednak udało – reszta należy do towarzystwa.
Wróciłem z radiowym kierowcą Samem, który dziś nie chciał stać w korku i zawrócił. Zawrócił nadziewając się na dwie policjantki. Okazało się, że była tam kiedyś namalowana podwójna ciągła. Spisały go a potem wyciągnęły bloczek. Co było robić – zrobiłem rumuna. Że człowiek miły, chce mnie podwieźć, że zmęczony, że codziennie mnie wozi, że zawsze przestrzega przepisów. Że bardzo mi się podoba Kampala. Po kilku minutach takiego smęcenia usłyszałem coś w dialekcie, ale wyłapałem „muzungu”, co znaczy obcokrajowiec vel białas. Więc już wiedziałem, że źle nie będzie. A tłumaczenie było takie: „dziś będzie bez mandatu panie kierowco, ale tylko dlatego, że muzungu się za panem wstawił”. Sam jutro zostaje w radiu, odwiezie mnie jakiś młodzieniec. Szkoda.