
„Nie ma innej opcji niż korek” – powiedział miły człowiek, którego imienia nie mogę spamiętać, bo mówi po angielsku jeszcze gorzej niż ja. Sytuacja jest taka: chcesz się przemieścić szybko, bierzesz bada-bada (lub boda-boda, zależnie od akcentu). Chcesz się przemieszczać wygodnie – bierzesz taksówkę. Pierwsze jest szybkie i hardkorowe, bo kolesie jeżdżą samochodom przed zderzakami. Drugie jest wygodne, ale nie za szybkie – bo jacyś kolesie jeżdżą taksówkom przed zderzakami. A jechać mogą, bo i tak wszystko stoi.

Jaja zaczęły się o 8:30, kiedy to miałem być podjęty sprzed hotelu przez wysłanniczkę radia. Spóźniłem się, byłem o 8:35. Czekałem opędzając się od taksówkarzy do 9:00 i uznałem, że jestem spóźniony, więc czas przyjąć którąś taksówkową ofertę. W radiu byłem o 9:30. Tradycyjnie – nie zastałem nikogo, za wyjątkiem gościa od komputerów. O 10:00 rozpoczęło się szkolenie producentów – a są trzy studia produkcyjne.
Jak wgrywać i opisywać w Audition i takie tam. Pół godziny zajęło podłączanie kabli, których oczywiście nie było. A kiedy chciałem się dobrać do konsolety, okazało się, że podłącza się gdzie indziej – pod stołem. O 11:30 zadzwonił telefon z hotelu, że czeka na mnie jakaś pani, która miała mnie podwieźć do radia…
Kolejne cyrki były z NewsBossem. Moi gospodarze wymyślili sobie, że zainstalują go w budce, w której nagrywają dźwięki. Po co – nie wiadomo. Kiedy wytłumaczyłem im w końcu, jak z tego korzystać, pojawił się „billing problem”. Zarazem, wyjaśniła się zagadka pieczątek, które widziałem dnia poprzedniego. Wydawca wiadomości pojawił się w studiu o 18:00, zasiadł przed konsoletą i nie bacząc na nasze klikanie w komputer obok, rozpoczął czytanie. Wszystkie kartki miał ręcznie (!) zapisane, pięknie, drukowanymi. Na każdej kartce pieczątka „PAID”. Co się okazało – zanim story trafi na antenę, musi je zaakceptować wydawca. Akceptuje stawiając pieczątkę „PAID”. Potem, autorzy zbierają swoje kartki i pokazują pod koniec miesiąca księgowej. Sprytnie, co nie? Ale nie do odtworzenia w programie do edycji i prezentacji newsów. Zwłaszcza pieczątka.

Nie było PowerGolda. Był M1, w najtańszej opcji, bez drag’n’drop. Wszystko mi opadło, bo kiedy zaimportowałem bazę, okazało się, że przenoszenie do kategorii może się odbywać wyłącznie ręcznie. Robota stanęła, pracujemy nad upgradem do wyższej wersji.
Wybiła 17, do wozu. Wystartowaliśmy o 17:10, do hotelu dobiłem przed 19:00. Po raz pierwszy miałem okazję stać na rondzie. 15 minut. Kierowca zgasił silnik, bo szkoda ropy. Zresztą gasił go kilka razy na tej pięciokilometrowej trasie. Na moją uwagę, że na piechotę byłbym szybciej, zaśmiał się: „A kto by tyle chciał na piechotę chodzić!”

Wieczór zakończył się sukcesem. Niedaleko hotelu i bankomatu znalazłem supermarket. O powierzchni co prawda żabki, ale znajduje się tu wszystko od miejscowej wersji ciastek kokosanek, poprzez mleko, czajniki, nocniki, koce, maszynki do golenia, skończywszy na lodówce z pepsi! W szlanych, półlitrowych.
Jutro tam znowu pójdę i kupię jeszcze parę zupek ugandyjskich (sprawdziłem, nie są chińskie).
Miało być jeszcze o jedzeniu – wczoraj przed snem przeanalizowałem, jakie konsekwencje mogło mieć zjedzenie tego kuraka i frytek. Co prawda mam w plecaku Nitrocośtamfuksazyd, ale nie muszę go od razu jeść, co nie? Dlatego postawiłem na bezpieczne jedzenie i namierzyłem hindusa obok hotelu. Niestety, nie zapytałem o rozmiar dania. I poległem.
ann
15 listopada 2011 — 6:09 pm
Niezle
Chylu
16 listopada 2011 — 4:02 pm
Mistrzu przywieź jedną taką zupkę (nie chińską) tak zasmakować obcej kuchni.
wxox
16 listopada 2011 — 4:12 pm
Masz jak w banku.