Bez skojarzeń, proszę.
Bez skojarzeń, proszę.

Taksówki w Kampali dzielą się na Matatu i Bada-Bada. Matatu to bus typu toyota hiace. Bada-bada to motocykl suzuki boxer 125ccm (i miejscowe podróbki). Po dzisiejszym poranku do przetestowania pozostał mi tylko trip na rowerze z poduszką w miejscu bagażnika. A teraz krótka retrospekcja.

Niedziela 13-go.

Królewski przewoźnik ugościł mnie tym razem. Po pierwsze wylosowałem dobry fotel – przy oknie, w dwumiejscowej sekcji, dużo miejsca na nogi. Widoki.

Widoki
Widoki

Po drugie, z bufetu podawano naprawdę niezgorszy towar – risotto owoce morza, szarlota, lody czekoladowe. Potem pizza (!), makaroni i mieszanka owoców. Śmiesznie lata ten samolot – w Kigali napakował ludzi, a w Entebbe pilot rzucił, że kto do Ugandy to get out, reszta do Amsterdamu. Takim systemem wrócę.

W samolocie zepsuł mi się deko humor, bo okazało się, że zgubiłem pasek od spodni. Na Skipolu, podczas kontroli. Został się na taśmie. Dalej humor psuło mi zmaganie ze starterem MTN, który miał mi zapewnić kontakt ze światem i z netem. Zapewnia mi wyłącznie kontakt z call-center. Płatny zresztą.

Hotel Speke powstał w 1996, ale wygląda w środku jak sprzed wojny. Pokoje zamyka się na klucz analogowy, jest też łańcuch. Oszczędza się tu na żarówkach (spalona połowa) oraz na czajniku i żelazku. Nie oszczędza się na klientach, patrz cennik pralni. Z telefonu w pokoju nie da się zadzwonić do recepcji. Za to można się dodzwonić z Polski. Internet w godzinach popołudniowych nie występuje. W nocy jakoś daje radę.

Poniedział, 14-go.

„Na mieście” zmian niewiele. Z bólem notuję, że reklamy malowane ręcznie zaczęło wypierać wycinactwo z folii i druk solwentowy. Nowinka druga – to wszędzie bramki, ochroniarze, trzepanie plecaka. Przykładowo – idziesz do bankomatu. Proszę przejść przez bramkę, piiiip, proszę pokazać co ma pan w kieszeni. Nie wiem co im się porobiło, choć w sumie lepsze to niż spotkany onegdaj koleś z obrzynem zagrzebany w kwitkach z bankomatu.

Taksówkarz spod hotelu nie chciał pojechać za 10000 UGX. Podwiezie do bankomatu.

Demo co robi bankomat po włożeniu karty.
Demo tego, co robi bankomat po włożeniu karty.

Jestem spóźniony, nie będę się licytował. Wyszedłem z hajsem, taksy nie było na placu. Policja przegoniła, nie wolno parkować. Postanowiłem postawić na sporty ekstremalne. „Want to bada-bada?” – pyta mnie rosły murzyn, zupełnie jak w dowcipie o Turnerze Aroundzie. Do króćset, let’s go. Jazda tym czymś to jak zjazd na dupie z górki koło torów kolejowych. Centrymetry od samochodów i rowerów, doły czuć razy dwa. Ale też i środek to ekspresowy – dotarcie do radia zajęło kolesiowi połowę normalnego czasu, mimo że powiózł mnie naokoło, myśląc że się nie zorientowałem, że mnie rżnie na kasę. Przyciął, oczywiście, ale co się ubawiłem, to moje.

Kabaka przed radiem nadal stoi. Ale też bramka i trzepanie plecaka.
Do samego radia nie da się wejść. Czytnik linii papilarnych. Zamiast bramki.

Tym razem menedżer stacji nie wyjechał na Jamajkę i zorganizował mi cały dzień. Najpierw – obchód radia, żeby zobaczyć co i jak robią. Pokazano mi 200% więcej pomieszczeń niż ostatnio, w tym studio produkcyjne, w którym jeden kolo i z osiem dam siedzących mu na kolanach. Nie ma to jak być producentem. Oba studia – tylko się przykurzyły, nie zmeniono nic – z wyjątkiem dodatkowego komputera w jednym z nich. Na nim zobaczyłem coś zabawnego – kopię AudioVaulta napisaną w… PHP. Wyrób miejscowy, przygotowany na zagładę serwera podłogowego. Okazało się, że przymulony IT, który nie chciał współpracować ostatnim razem, jest kumaczem.

Kalędarzyk
Kalędarzyk

Sporo roboty – szef muzyczny, który programuje muzykę w Wordzie i zanosi wyniki DJ-owi. Dział reklamy, który programuje reklamy w Excelu i zanosi DJ-owi. DJ, który siedzi przed mikrofonem pojemnościowym bez gąbki i drze ryja tak, że słychać jak wskazówki VU-metrów walą o ograniczniki. BTW: po 14:00 szyje tam niezły koleś, ma konkretny DJ-ski flow, muszę to nagrać.
DJ zajmuje się układaniem tego, co mu napiszą na ekranie. Tryb „Auto” nie istnieje. Kupili szpiega, ale nie kupili tunerów. Ale – co trzeba zaznaczyć – nowy serwer stoi w nowej serwerowni!

Podczas roboczego spotkania, ustalono plan mojego pobytu i wyznaczono zadania. Trochę się uzbierało. Potem padło pytanie o lancz. Może coś na mieście. Może. Zawieźli mnie do czegoś o wymiarach 3 x 2. W środku siedziało osiem osób.

Dziś w menu

Frytki, kurczak, smażony banan. 10000 UGX. „Masz jakieś pieniądze?”. Czekałem na to cały dzień. Kurak spoko, frytki jak frytki, banan porażka. Skasowali mu smak.

Na koniec dnia skasowało to, że migracja danych ze starego AV-100, którą zrobili amerykanie została zrobiona w połowie. Drugą połowę może uda mi się przeprowadzić. Może zdążę. Serwer podłogowy „stoi” na Windows 98, a podłączenie doń dysku zewnętrznego to akceptacja powolnego jak diabli USB 1.0 Ale jest trochę czasu..