Zacząłem wstawać przed szóstą. Dla kogoś, kto „robił na poranie” przez kilka lat ciurkiem to nie takie trudne – kilka dni i człowiek sam się budzi, czeka na budzik. Przed szóstą nie dzwonią telefony, więc można się spokojnie napić kawy i przerobić najcięższe rzeczy z listy, kiedy głowa spokojna. Po 9:00 zaczynam czytać maile, to od tego momentu czuję się trochę jak przysłowiowe gówno w wentylatorze. Ale zaczynam panować nad prędkością obrotową i kierunkiem wiatru. Skurczyła mi się lista „przyjaciół”, bo skraca się lista nie moich problemów. Do tej pory je za nich rozwiązywałem, bo mnie tak dobrze wychowano. A teraz policzyłem, ze w najlepszym wypadku przeżyłem połowę życia, więc czasu na rzeczy ważne mi nie przybędzie. Jeżeli tendencja z kończącego tygodnia się utrzyma, to będzie dobry rok! :)
15 stycznia 2016