To był długi i katujący powrót do domu. Jeszcze ze dwa dni będę dosypiał. Ale po kolei.
Pobudka była wcześniej niż zwykle, żeby się ogarnąć i dopakować. Spakowałem się dzień wcześniej rano, bo nie wiedzieliśmy jeszcze czy nasze pomylone bilety powrotne da się ponaprawiać. Ktoś kupił nam bilet do Nairobi na 15:15 oraz z Nairobi do Amsterdamu na 08:00. Tego samego dnia. Udało się jednak odkręcić i szczęśliwie wylecieliśmy o czasie.
Przed śniadaniem poszliśmy zobaczyć „baby leopards”. Angus skumał już, że mimo młodego wieku bez problemu wchodzą na siatkę i zrobił im dach. W nocy polało, więc i lamparty się przymoczyły. Zrobiliśmy parę fotek, licząc że to koniec naszego z nimi kontaktu. Koło południa jednak, kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcia w lepszym świetle, okazało się, że koty są zamknięte w domku numer 5 i można do nich pójść. Chyba nie będę miał drugiej takiej okazji – kiedy robiłem zdjęcia, jeden z nich podszedł, zaczął obwąchiwać aparat, a potem bez ceremonii wdrapał mi się na kolana. Po chwili siedział mi na ramieniu, a na kolanach miałem drugiego. Czad – duże toto jak Pandora, a wciąż ledwo wyczuwalny puszek pod palcami zamiast zwykłej sierści. Wyczuwalne natomiast pazury – jak każdy mały kot, także i te lubią je wczepiać w co popadnie.
W radiu miałem jeszcze jeden seans z Kładżim – współczuję człowiekowi, bo musi ogarniać tu prawie wszystko, musi wiedzieć co, jak z kim i za ile. Potem godzinny seans z dyrektorem programowym, który też chciał wiedzieć jak wszystko działa i jak wiele muszą włożyć w pracy w to, żeby to zadziałało na antenie. Połowę czasu spędziliśmy na rozmowach o samym radiu – nie tylko o technice, ale o czynniku ludzkim. O tym kogo tu potrzebują, kto jest zbędny, jakie warianty personalne można rozważyć i jak ogólnie widzimy zespół z zewnątrz. Czułem się jak po przesłuchaniu, kiedy wyszedłem w końcu z gabinetu programowego. Słysząc to, Keith zaśmiał się i wyjaśnił, że mój interlokutor w przeszłości pracował w wojsku i zajmował się przesłuchiwaniem więźniów…
Rok temu z górką radio rozpoczęło nadawanie słuchowiska o życiu typowej sudańskiej rodziny. Oprócz wątku fabularnego, zawierało ono wtręty związane ze zbliżającym się referendum niepodległościowym. Słuchalność tego przedsięwzięcia zaskoczyła autorów, podobnie jak wynik referendum, bo rokowania były ponoć nienajlepsze. Stąd też pomysł budowy „drama studio”, które właśnie odpaliliśmy. Znając historię polskiej radiofonii, szybko znajdzie się jakiś kumaty kolo, który opanuje sprzęt a następnie się na nim uwłaszczy. Tak powstało wiele polskich biznesów, a nic nie wskazuje na to, by tam miało być inaczej. To tylko kwestia czasu.
Pamiątkowe zdjęcia grupowe, wymiana koszulek i jazda na lotnisko. Tym razem obwodnicą miasta, która prowadzi wzdłuż góry Dżabuu (długie u, dżabuuu), u stóp której mieścił się nasz obóz. Widoki niesamowite i aż dziw bierze, że rząd nie zrobił tu jeszcze komercyjnego parku krajobrazowego. Zamiast tego, na górze stacjonuje wojsko, robienie zdjęć zabronione. Po raz kolejny przekonałem się, że telefon z aparatem choć robi słabe zdjęcia, jako jedyny daje cień szansy na jakiekolwiek zdjęcia.
Za rok u szczytu Jabu może nie być już tych pięknych wielkich głazów. Miejscowi uczynili sobie z góry miejsce zarobkowania. W szałasach zlokalizowanych u podnóża góry, mieszkają kolesie, którzy te wielkie głazy rozbijają na mniejsze kamienie, kamyczki, płaty – sprzedając je potem na materiały wykończeniowe szczęśliwym posiadaczom ładniejszych domów. Niektórzy mają wręcz ekspozycje przed szałasami – kompletne słupki ogrodzeniowe do samodzielnego montażu; brak tylko zaprawy.
Procedura odpraw na lotnisku ewoluuje. Zrezygnowano z papierowego dziennika, do którego trzeba się było wpisać przed rozmową z celnikiem. Teraz jest świstek z formularzem emigracyjnym, okienko, kamera. Zmienili też fotele w sali odlotów, nie zmieniono kontroli bagażu przy wyjściu, co powoduje pewne zamieszanie, kiedy setka osób musi otworzyć walizki i pokazać co jest w środku.
Kenia to już prawie cywilizacja. Byliśmy tu 4 lata temu – to lata świetlne w budownictwie, lata świetlne w cywilizacji na lotnisku. Sklepy wolnocłowe niestety też zaczęły zdzierać, najbardziej po bandzie był sklep z elektroniką. 4 lata temu za wypasione Blackberry trzeba było dać ekwiwalent 400 złotych. Teraz za iphone’a 4S winszują 1400 dolców. Pojawił się też ciekawy przybytek kulinarny – kawiarnia z sandwiczami. Nabita na ful białymi, na wolne miejsce przy stoliku przeczekaliśmy 20 minut. Ale jak się okazało było warto, bo jedzenie w samolocie było w tę stronę nie do zjedzenia. Porażka po całości, w efekcie pierwszy posiłek zaliczyłem w drodze z Amsterdamu.
W Polsce drogi są płaskie jak stół, mamy czyste ulice a w nocy nie przeszkadza jazgot dizlowskiego generatora za oknem. Nie trzeba też szczelnie zamykać okien i sprawdzać czy jaszczurka wciąż jest zamknięta w kiblu i nie wejdzie w nocy na głowę.
Ale są tu też radia, w których wszyscy wiedzą lepiej, frajerstwem jest płacenie za dobre pomysły, które popychają sprawy do przodu.
Co jakiś czas ktoś mi też mówi, że rozmieniam się na drobne. Dotychczas zlewałem taką gadkę, ale chyba zacznę myśleć.
From: James
Subject: Greetings from JubaHow are you?
jesteś w Nairobi teraz? Nasza konsola jest dobra. wszystko funkcjonowanie.
Bezpieczna podróż do domu.
I hope there’s no insult on the above sentences.
I want to start learning Polish but it seems to be the hardest language on earth. The pronounciation is difficult.
Thanks
James