Dziś do Biedronki droga wiodła od szpitala. Asfalt, domki. Jak chodziłem do liceum to była tam łąka i polna droga. A na Popiełuszki, gdzie dzisiaj stoją białe bloki, był kawałek księżycowego terenu po niedawnej budowie bloków, gdzie mieszkał Kanał, z którym sporo jeździliśmy rowerami i Jankes, jego kolega z najmłodszego osiedla.
Na tym podwórku któregoś czerwcowego przedpołudnia zabraliśmy się za destylację bimbru. W starym aluminiowym czajniku, ustawionym na trzech cegłówkach. Pod czajnikiem palenisko, z dzióbka czajnika wystawała rurka, co miała odprowadzić produkt destylacji. Nie mniej uwalana ta rurka niż sam czajnik. Zewnętrznie i wewnętrznie.
Mieliśmy zerowe doświadczenie gorzelnika i bliską zeru cierpliwość, która nie pomagała nam w zrozumieniu, że destylacja wymaga czasu. Ogień objął czajnik i po 10 minutach zacier się zagotował i wykipiał rurką przyczepioną do dzióbka. Jankes poszedł na obiad, ja wsiadłem na rower i pojechałem do domu. Kanał poczekał, aż ogień się dopali i też poszedł na chatę.
Wrócił po godzinie, sprawdził czy czajnik wystygł i wypił resztę zacieru.