Przede wszystkim chciałbym odszczekać wszystko, co napisałem na temat linii Ethiopian Airlines. 

Ostatni dzień w Jubie spędziłem naturalnie w pracy. Raz jeszcze przyjrzałem się zegarom, eventom i gotowym playlistom. Raz jeszcze upewniłem się, czy moi uczniowie wiedzą, gdzie jest guzik F1. Potem były pamiątkowe zdjęcia, wymiany koszulek itp., a o 13:00 musiałem się ewakuować na lotnisko.

 

Kiedy już przybiłem piątkę z kol. Amerykanami, pojawił się kucharz Ramadan.
– Przyjedziesz tu jeszcze?
– Nie sądzę, może kiedyś…
– To jak będziesz jechał, to daj mi znać. Chciałbym, żebyś mi kupił taki telefon (wskazując na aparat wystający z mojej kieszeni)
– OK, nie ma problemu… (chyba)
– Ile taki kosztuje?
– Nie wiem, dostałem go do kontraktu, ale sporo, ze trzysta baksów…
– Żaden problem, trzysta dolarów żaden problem, po prostu daj mi znać

Dopiero później przyszła refleksja, że mogłem mu spylić swój…

Czeka już na mnie kierowca z radia, który ma mnie zawieźć na lotnisko. Wskakuję. Nie ujechaliśmy 50 metrów, kiedy słyszę jego głos:
– Jakbyś tu wracał… to możesz mi przywieźć telefon?
– OK, ale powiedz mi, co jest że każdy mnie pyta o telefon. W radiu ze dwie osoby, teraz kucharz no i Ty
– Oj, bo u nas jest masakra z telefonami.
– No ale macie jakieś telefony w sklepach przecież, widziałem jakieś Nokie…
– To podróbki, chińskie, strasznie dziadowskie. A najgorsze jest, że jak trafisz oryginalną to też się nie pocieszysz
– Czemu?
– Bo sprzedawcy rozpakowują je przed tobą, wyjmują baterię i wstawiają zamiennik. Więc baterię musisz kupić osobno jak chcesz mieć dobrą…

Przypomniało mi to czasy początków telefonii komórkowej w Polsce. Działy się podobne akcje.

Bilet patykiem pisany

Na lotnisku czekało mnie kilka ogonków do odstania. Po pierwsze ogonek do podbicia wizy wyjazdowej. Wizę wjazdową dostałem zaledwie wczoraj, a już musiałem podbić wyjazd. Ale stanąłem, podbiłem. Potem drugi ogonek do zeszytu – w zeszycie musiałem wpisać, że byłem od-do i że podbiłem wizę wyjazdową. Potem ogonek do stanowiska check-in, po to tylko żeby dowiedzieć się, ze check-in Ethiopian jest obok. Przy „stanowisku” Ethiopian trzech pracowników linii (przylatują z Addis-Abeby, bo jest taniej niż tu mieszkać) sprawdza, czy jestem na liście. Nie ma mnie – a przynajmniej nie ma mnie w pliku u pierwszego z obsługujących. Odnalazłem się dopiero w trzecim pliku …kartek z nazwiskami. OK, znaleziony, koleś bierze długopis i długopisem wypisuje mi bilet.

Kilka godzin snucia po lotnisku w Addis-Abebie i już jestem w samolocie do Paryża. I tu zaskoczenie – nie przydzielono mi współpasażera. Mam dwa kocyki, dwie poduszki, mogę złożyć oparcia i uderzyć w kimę… Obudziło mnie telepanie tuż przed szóstą – „turbulęcje”. Za oknem deszcz ze śniegiem. A potem zaczęła się walka o każdy centymetr powierzchni skrzydła a wyświetlacz na zagłówku pokazał parametry pogodowe: „wiatr od frontu: 150 km/h”. Gdyby centralnie od frontu był to jeszcze pół biedy, ale ten był chyba w bok.  Lądowaliśmy na jednym kółku, chwilę potem pilot zebrał oklaski a przejęty szef obsługi wygłosił mowę o tym, że z pilota jest „good man” i że zrobił „good job”. W sumie podzielam, Etiopczyk mocno się zrehabilitował w moich oczach tym lotem.

W Paryżu – samolot dokołował do Terminala 1, skąd busem przewieziono nas do Terminala 2. Na T2 dowiedziałem sie, że mój samolot leci z T1… udałem się więc na busa do T1. Po drodze zauważyłem, że może nie być tak miło. Oto bowiem dwie amerykanki przede mną próbowały dowiedzieć się czegoś od gościa pilnującego wyjścia do busów. Ten zaś z uporem maniaka tłumaczył im po francusku, na jakiego busa mają iść. Pytanie po angielsku – odpowiedź po francusku. Zacząłem pośpiesznie przypominać sobie słowa i słówka, których uczyłem się w liceum. Przydało się, bo żadna z obsługujących mnie osób nie kumała po angielsku. Chyba że na migi. Przydało się też, bo mogłem skumać gdzie mam iść, żeby załatwić sobie bilet i zrzucić bagaż, z którym pałętałem się od Juby, bo nikomu nie chciało się go przyjąć do cargo. W Addis Abebie nie przeszkodziło im nawet to, że powiedziałem, że w bagażu mam nóż. „Hm… Niech go pan nie wyjmuje w samolocie, dobrze?”. Bezpieczeństwo.

Aby zakończyć podróż mocnym akcentem, wróciłem PKP – cel: stacja Puławy Miasto!