Cała zniewolona telewizyjnie Polska żyje nową produkcją TVP. Pomyje leją się na wszystkich – poczynając od scenarzystki Łepkowskiej, na prezesie Kurskim skończywszy. Zmożon męską grypą obejrzałem pierwszych pięć odcinków i wpadłem na pomysł serialu, który mógłby dać TVP nawet szansę sprzedaży licencji. 

Akcja toczyłaby się w średniowieczu, bo to dobre czasy na serial. Szlak już przetarła „Gra o srom”, a teraz jeszcze i Kurski. Wprawdzie już dosyć udokumentowane czasy, ale wciąż można sporo nazmyślać. W każdym odcinku na innym dworze umierałby inny król. Ale nie tak, że przez cztery odcinki umiera jeden Łokietek. Jeden odcinek – jedna królewska głowa.

I teraz jedziemy dalej: w każdym odcinku król trafia po śmierci do piwniczki, gdzie musi poleżeć, aż przyjedzie sławą i peleryną okryty mnich, który roztrzaskuje takie zagadki śmierci zasiadających na tronie. Namierza podejrzanych, pomaga w ich schwyceniu, wyprzedzając przy tym królewskie organa ścigania. Robi to sprawnie, bo ma medyczne inklinacje i zaczyna od badań doczesnych szczątków. Opukuje, jest w stanie stwierdzić czy to trutka, czy może linia życia po prostu za krótka.

I tak mamy wszystko co potrzebne: zbrodnię, tajemnicę i superbohatera.

I taki bym tytuł dał: Koroner Królów.