Z Biedry na dworcu Warszawa Wschodnia (tak, na dworcach PKP w Stolicy są Biedry) wychodzi dwóch typów. Jeden w moim wieku, drugi siwy i pomarszczony. Starszy ma siatę z zakupami. Młodszy wolne ręce i wymalowane na twarzy napięcie. Stoją tak dłuższą chwilę naprzeciwko siebie, mierzą się wzrokiem. Prawie jak w tym filmie „W samo południe”. Potem młodszy wyciąga z kieszeni kurtki zielone coś. Zawiniątko podobne do portfela. Rozkłada je na dłoni i czeka. Starszy grzebie w torbie i powoli podaje mu jakiś pasek papieru. Tamten bierze go i dokładnie ogląda. Po czym, wysuwając koniuszek języka z namaszczeniem i wyraźną satysfakcją dopasowuje elementy układanki. Wreszcie, oddaje staremu kwitek i chowa zielony portfelik do kieszeni. Powoli odchodzą w nieznazne – i dobrze – bo o mały włos mój pociąg też by odszedł. I spóźniłbym się do domu. Przez Świeżaki.