Kot Jens („taaaaaki puchaty”) spuścił mi w nocy powietrze z roweru. Niezbędna była wymiana dętki. I pojawiła się okazja do wymiany opony. Równo rok temu zostałem się na rondzie blacharzy z wielką bulbą zamiast tylnej opony. Pękła stalowa obręcz, która utrzymuje oponę w ryzach. Opona do wyrzucenia. Producent roweru zastosował nietanie opony Schwalbe/. Dzień wcześniej zobaczyłem na fb, jak Adela, co podróżuje dookoła świata „zajechała” oponę tej firmy po blisko 30 tys. km (!). Konfrontacja tego obrazka z holowaniem roweru przez pół Lublina nie należała do najfajniejszych. Kupiłem na allegro pierwszą z brzegu oponę. 20 złotych to nie 160 (sic!), też jeździ. Zapomniałem o tym germańskim najeźdźcy Schwalbe. Po kilku miesiącach znalazłem to truchło w jakimś pudle ze śmieciami. Wspomnienie pełne słońca, żaru asfaltu i upokorzenia, jakigom doznał na rondzie przy ZUS-ie, pchnęło mnie do formularza kontaktowego na stronie www. Tam wylałem cały swój żal, rozgoryczenie oraz what the fuck. Oponę zdałem na recykling. Po miesiącu odebrałem e-maila: „Szanowny Panie, firma Schwalbe poleciła nam wymianę pana wadliwej opony na nową. Proszę o podanie adresu, z poważaniem”. Po kolejnych dwóch tygodniach kurier przyniósł mi paczkę ze sztuką nówką, którą niniejszym dziś nawlokłem. Dzielę się z Wami, niczym słuchacz Radia Toruńskiego, tym świadectwem, abyście ducha nie gasili. Są jeszcze uczciwe firmy, które wyciągają ręce po monety ale potem nie ociągają się z reklamacjami.
30 lipca 2014