Źle spałem, ale to nie sprawka superpełni superksiężyca.
Zaczął się ten czas, w którym przy pomocy torby ikea zawijam psa ze wsi, bo sąsiedzi skarżą się, że bez autoryzacji roznosi genotyp. Wczoraj, w ramach akcji wyprzedzającej zamknąłem go w domu. Najpierw było spokojnie, potem wył z godzinę (co było do udowodnienia). Potem usłyszałem szamotanie, szczekanie, po czym zapadła cisza.
W drzwiach wejściowych mam drzwiczki dla kotów. Użyłem nieadekwatnego czasu, ale dla dobra opowieści zostawmy teraźniejszy. Przed drzwiczki przełożyłem wąż ogrodowy podłączony do kranu w łazience. Lenistwo, nie chce mi się go zwijać na noc. Wąż blokuje drzwiczki w taki sposób, że koty mogą wejść, ale wyjście jest już niemożliwe.
To się wczoraj zmieniło. Pies, chcąc uwolnić drzwi, przegryzł tkwiący w nich wąż. Widząc, że to nie pomaga, bo odgryziona część wciąż blokuje drzwiczki, wciągnął do środka jego kolejną część i też odgryzł. I tak 10 (słownie: dziesięć) razy w czasie mniejszym niż 5 minut. Wąż w końcu się poddał. Wtedy pies włożył łeb w drzwiczki i wyszedł. Że jest duży, to wyszedł zabierając je ze sobą, a raczej to co z nich zostało.
Od rana rozmyślam, czy sam będąc w potrzebie też przegryzłbym wąż. Oraz, ile razy.