W Felicity „wielka loteria”. Z kuponem ze sklepu i paragonem idziesz do wyznaczonego punktu i podajesz to pani hostessie. Potem pani hostessa asystuje we wpisywaniu cyferek. No więc stanąłem na ten kwadrans w ogonku, bo i tak nie miałem co robić. Przyszła moja kolej, już wyjmuję te kwity, gdy na ekranie widzę: „podaj numer telefonu”. O tym na kwitku nie było.
– A w jakim celu zbieracie numery?
– pytam.
– Aaaaa… to w celu weryfikacji.
– Aaaaa… regulamin mogę przeczytać?
– Yyyy… Naturalnie.
Szmer w ogonku, pani drżącą ręką wynajduje regulamin w teczce. Przepuściłem stojącą za mną panią i zagłębiłem się w lekturze. Chwilę później usłyszałem ekstatyczny krzyk „Wygrałam!”. Oraz nieoczekiwane stwierdzenie: „Ooooj… Jakby mnie pan nie przepuścił, to pan by wygrał… „. Przyznam, że ta refleksja zwyciężczyni loterii była już sama w sobie nagrodą za moje 15 minut w kolejce, choć nieco zubożyła ją sekwencja pełna racjonalizacji, że „to pewnie próbki… ale i tak lepszy rydz niż nic!”. Pogratulowałem, dodając, że to dobrze, że pani wygrała, bo mąż się pewnie ucieszy. Bo ja to nie wiem co bym zrobił z zestawem kosmetyków męskich, pijam lżejsze…
W międzyczasie dokończyłem lekturę. łączna pula nagród tej loterii to 71 tys. zł. Loteria trwa od końca stycznia. Dziś dzień ostatni. Wychodzi jakieś 2 tysie na dzień. Dane w istocie zbierają w celu weryfikacji. Tak przynajmniej rzecze regulamin. Aby upajać się szczęściem o zapachu kosmetyków męskich trzeba jednak wypełnić pokaźny arkusz z danymi
– numer telefonu raz jeszcze, adres zamieszkania, ankieta. Po co to? Pewnie będą weryfikować, czy kosmetyki, które hostessa od razu wyjęła spod lady spodobają się mężowi ;-)
19 marca 2016