Nie lubię wprawdzie tego łażenia ze świeczkami, ale pojechałem z ojcem na cmentarze. Zawsze jeździliśmy osobno, pomyślałem że to może być jakaś odmiana.
Tu dziadek, tam babka, pradziadek, ciotka ze strony stryja – standardzik, jak u każdego. I jedno dodatkowe światełko – u kolegi z wojska, który zginął nie dokończywszy zsw. To już 47. listopad, jak on mu te znicze zapala. I tak sobie samolubnie pomyślałem, że w sumie to chyba bym chciał, żeby o mnie też ktoś tak pamiętał.