Miniony tydzień zdychałem (ubergrypa) więc jak mnie dragi puszczały, to mogłem sobie pozwolić na nadrobienie literatury. Przeglądałem różne blogi i taka mnie naszła refleksja, że nie ma już blogów! Teraz są takie twory zatytułowane „blog o…” (w ogóle co to za forma „blog o”?). O szydełkowaniu, o gotowaniu, o tym jak żyć, jak wychowywać dzieci, jak mieć męża, o telefonach komórkowych, o grach, o tym jak zrobić kaloryfer, jak utrzymać kaloryfer. Co drugi „inspirowany” tymi samymi źródłami zza oceanu i wypchany do złudzenia podobnymi zdjęciami z mniej lub bardziej darmowych bibliotek.
Podobnie, nie ma też już maskowania podmiotu lirycznego oraz bohaterów dramatu. Zniknęły romantyczne pseudonimy, w rodzaju „żel” czy „piłkarz” (nie chcesz, nie wierz). Nie ma już szeroko pojętej anonimowości, to nie Doogie Howser, lekarz medycyny. Tu jest walka o fejm i pieniądz.
I gdy tak sobie rozważałem, pojawił mi się na blogu nieoczekiwanie komentarz. Ale że jak to, przecież to niemożliwe. Po nicku „Typ z Północy” ustaliłem autora. Postanowiłem załatwić sprawy po męsku, wziąłem telefon i zadzwoniłem.
– No, co tam?
– Ty weź mi nie mów, że google zaindeksowało…
– Nieeee, luz. Mejla odebrałem, wysłałeś mi linka do jednego wpisu cztery lata temu, ale teraz dopiero odebrałem pocztę. Więc luz, nic się nie dzieje.
Ufff.
„Typ z Północy” dalej na polibudzie. Chcą go na profesora, ale mówi że do tego trzeba coś wiedzieć o życiu. Ja tam go rozumiem – mam paru znajomych profesorów i tych to dopiero google nieźle indeksuje.