Byłem na targach. W zasadzie tu już powinienem skończyć, bo to wystarczająco surrealistyczne w obecnej sytuacji i samo w sobie nadaje się do śmiania. Ale byłem na targach i po całym dniu wszyscy już sobie pojechali, a ja zostałem na placu, zapomniawszy w jakim hotelu jestem zameldowany. Miałem tylko bilet autobusowy i ajfona czwórkę z 5% baterii. Taksówki wziąć nie mogłem, bo przecież nie pamiętałem nawet nazwy tego cholernego hotelu. Musiałem więc wracać zbiorkomem, ale nie wiedziałem którym autobusem i którym metrem. Trzeba wsiąść do pojazdu, żeby poznać trasę. Ale i to na nic – no bo przecież nie znając hotelu nie wiedziałem, gdzie jechać, nazwa ulicy na mapie nic mi nie mówiła. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby znaleźć hotel w rezerwacji, którą miałem przecież w e-mailu. Cios – bateria w telefonie już wysiadła. Więc wysiadłem i ja, po czym zorientowałem się, że jadąc do tego kompleksu wystawienniczego nie mijałem tej stacji, więc to na pewno nie w tę stronę. Musiałem zawrócić. I tak wsiadałem i wysiadałem, zmieniałem kierunki i pojazdy. Ściemniło się, w przejściach podziemnym zaczepiali mnie jacyś kolesie – ale nie chcieli mnie kroić, mówili OK OK, no worries, no bo po co im jakiś stary fores bez baterii. Kolejny autobus, kolejna porażka. Wtem – telefon dzwoni. Ale jak to, przecież on nie ma baterii. Halo, sory że tak z samego rana, ale coś się zjebało w radiu, zajrzysz? Jakie to szczęście, bo inaczej do końca życia snułbym się po tym Nowym Jorku.