A wczoraj widziałem największy mindfuck od niepamiętnych czasów. Sytuacja taka: wesele w jednej z podlubelskich miejscowości. Jest już po dziesiątej, więc wśród stolików krąży typ z harmoszką i animuje – przygrywa te wszystkie „sokoły” i „dzieweczki do laseczka”. Społeczeństwo się coraz lepiej bawi, więc on pewny siebie rzuca: „to co byście jeszcze chcieli zaśpiewać? Śmiało, to wam zagram!” I w tej chwili pół sali wrzuca: „Motooooor śpiewamy tak, to żółto-biało-niebieski świat”. Dawno nie widziałem, żeby ktoś tak bardzo nie wiedział jak się te guziczki w akordeonie wciska.