– A czytałeś o tym chłopaczku co się zabił na rowerze w skateparku? Czytałem. Upadek na beton, nie miał kasku, nie odzyskał przytomności.
Takie tam opowieści z mchu i paproci o anonimowym chłopcu z Kalisza zwykle nie trafiają nam do wyobraźni. Bo taka już nasza natura – nie znamy, nie widzieliśmy, więc nie miało to miejsca. Jak też powszechnie wiadomo, kask to bzdura. Żeby było jasne: nie jestem święty w tym zakresie. Bo co może stać ci się na rowerze? A poza tym: „to obciach”.
Na tym selfie (hehe) powyżej to ja. To było rok temu. Wtedy dowiedziałem się, że życie to nie obciach. Teraz mam tylko na pamiątkę bliznę. Po okularach, które podczas upadku wbiły mi się pół centymetra od oka. Jeszcze czasem jak spojrzę za szybko w dół, to oko boli. Ale oprócz tego, największe zmartwienie jakie mi pozostało, to takie, że nowy widelec w rowerze jest w innym kolorze niż fabryczny.
Nagła blokada przedniego koła, salto i upadek przez bark na głowę na prostej drodze, którą jechałem wiele razy. Potem parę godzin na izbie przyjęć, szycie, tomografia i tym podobne atrakcje.
Spadłem na łeb, ale jak widzicie jest cały. To nie supermoce – miałem na nim kask. Żaden markowy z ładnymi naklejkami dla profesjonalnych kolarzystów. Zwykły kask za 40 zł z marketu, kupiłem go na zasadzie „OK, OK. zejdź ze mnie”. Tylko tego i aż tego potrzebował ten dzieciak z Kalisza.